wtorek, 14 czerwca 2011

Oblizywanie łyżeczki, czyli wrażenia po Confiturze 2011

Chwała!
Zgodnie z zapowiedziami w ostatnią sobotę gościłem, jako jeden z członków silnej grupy pod wezwaniem, w stolicy na największej darmowej konferencji jawowej - Confiturze. Tradycyjnie już skorzystaliśmy z nocnej oferty PKP i z samego rana, po orzeźwiającym spacerku stawiliśmy się ciut przed czasem na miejscu. Tę chwilkę można było więc spokojnie wykorzystać na zabiegi higieniczne, przywitania i pogaduszki.
Po rejestracji i zapoznaniu się z zawartością podarków (w moim wypadku koszulka, bardzo fajna, i trochę papierków reklamowych. Szkoda jedynie, że skoro był konkurs-ankieta nie było dodanego żadnego pisadła) przyszedł czas na krótkie otwarcie i pierwszą prezentację, pozakonkursową, że tak powiem. Niestety, nic mi z niej za bardzo w pamięci nie zostało, gdyż byłem zdecydowanie zbyt zmęczony na korzystanie z języka obcego. Mimo starań, moja część R mózgu nie bardzo jeszcze funkcjonowała, a ta druga akurat nie gawarit...
Następnie lekko spóźniony pozwoliłem się również lekko rozczarować na prezentacji Maćka Próchniaka o DSL-ach. Sama prezentacja jako „szoł” stany akceptowalne, bez jakiś wpadek, ale gdzieś mi zabrakło pieprzu w tym wszystkim. Niby okej, wytłumaczenie co to, po co i dla kogo, parę wskazówek, ale jakoś chciałoby się więcej „opowieści weterana”, więcej inspiracji. Chyba jednak za dużo oczekiwałem po zobaczeniu „zrób to sam” w zapowiedzi.
Kolejną prezentacją którą postanowiłem zaszczycić swoją obecnością było „Pisanie dobrego kodu dla niewtajemniczonych”. Niestety porażka po całości. Przykro mi. Rozumiem co prawda, że nie do końca jestem taki niewtajemniczony, ale... ...ale nie dość, że pod względem zawartości mieliśmy do czynienia z prawie dokładną kopią zeszłorocznego wystąpienia Pawła Lipińskiego, na tyle, że miałem nieprzyjemne uczucie slajdowego „deja vu”, to jeszcze najnormalniej w życiu przekazane w sposób nudny, bez ognia, jakby bez przekonania. Miałem cichą nadzieję, na może jakieś nowe spojrzenie na temat, jakąś wymianę z widownią doświadczeniem z praktyki, a może Wujek Bob gdzieś się pomylił? Coś ten deseń, a tu wyszło takie sucharowate streszczenie książki... I sądząc po ilości wychodzących w trakcie, nie tylko ja się rozczarowałem.
Na szczęście dwie kolejne prezentacje zdecydowanie pokazały jak wiele można wycisnąć w 45 minut z tematu. Zacznę chronologicznie, od Bartka Majsaka i jego debiutu, o ile dobrze zrozumiałem, prezenterskiego. Bardzo udanego moim zdaniem i nie przeszkodziły w tym notoryczne kłopoty techniczne. Widać było, że mamy do czynienia z kimś, kto chce się podzielić własnymi doświadczeniami, nakierować na ścieżki warte rozpatrzenia, zakiełkować w nas jakieś, może nie idee, ale pomysły jak usprawnić sobie testowanie. Mało czasu? Temat rozległy? Oczywiście, że tak. Więc jak sobie poradzić? Zamiast wnikać w szczegóły, które każdy, bez zbędnego drążenia, może sobie znaleźć, poopowiadać wprost o swoich doświadczeniach z danymi narzędziami. Że warto zerknąć, bo rozwiązało mi to problem taki a taki, może tobie też? A już serwer CI wraz z odpowiednio zestawionym VirtualBoxem i robieniem filmu z przebiegu testów w Selenium... No jak można było samemu na to nie wpaść? No można było, ale po tej prezentacji wiem, czego chcę ;)
Drugą perełką tegorocznego konferowania był, z resztą drugi raz z rzędu, Paweł Lipiński. Wydawałoby się, że co to za wielka filozofia wybrać coś z menu w Eclipsie? No może wybrać to wielka nie jest, ale wybrać dobrze, to już inna sprawa. I właśnie to Paweł w charyzmatyczny i pełen werwy sposób pokazał. Jak robić porządki nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Że to nie gryzie. Że obecne środowiska potrafią odwalić za nas całą masę ciężkiej roboty, więc nie bójmy się. Do tego parę razy mnie zaskoczył funkcjami Eclipse'a, z którego od dłuższego czasu nie korzystam „na co dzień”. Zdecydowanie jest to topowy prelegent w Polsce, udanie zapełniający mi osobistą „dziurę” po dawno nie słyszanych Jacku Laskowskim i Waldku Kocie.
Co do następnego wystąpienia, to nie dane mi oceniać, bo z pewnych przyczyn jedynie udało mi się posłuchać niezbyt wielkich fragmentów o przetwarzaniu asynchronicznym. Zupełne skrawki, aczkolwiek nie wywołały one u mnie wielkiego poczucia straty. Bywa.
Na koniec wykładów udałem się zaś na pogadankę Piotra Przybylaka o funkcjonowaniu mózgu. Temat dość nietypowy jak na konferencję programistyczną, tym bardziej ciężko było sobie odmówić. Było fajnie, warsztatowo prelekcja na pięć, merytorycznie chyba raczej też, i jedynie może mały minusik za założenie, że wszyscy lubią piwo (ja go nie znoszę jak Klakier smerfów... brrr...).
Ponieważ tradycyjnie w losowaniu nie udało się nic wygrać to zostało jedynie udać się na Spoinę, aby w miłym towarzystwie spędzić czas pozostały do odjazdu powrotnego pociągu.
Co do wrażeń ogólnych, to duży plus za wydzielenie osobnej, dużej sali na katering. Dzięki temu nie kłębił się po schodach i korytarzach tłum z wrzątkiem, można było sobie spokojnie strzelić herbatkę i ciasteczko przy stoliku. Nie najgorzej wyszło też trzymanie się rozkładu czasowego poszczególnych prezentacji. Niestety nie obyło się bez minusów. Mimo nieszczególnych upałów szwankowała wentylacja w salach, szczególnie tych mniejszych, i momentami nie było dosłownie czym oddychać (szczególnie uciążliwe po tych nastu godzinach w pociągu). Słabiutko wyszedł też obiad, z którego koniec końców zrezygnowaliśmy i poszliśmy szukać czegoś „na mieście”. Przyznam się bez bicia, nie wiem jakie są cenowe standardy w stolicy, ale dwie dychy za kanapkę i ociupinkę zupki? Dla mnie ciut za drogo jednak w takich warunkach.
Podsumowując, choć w tym roku jakoś mniej zadowolony jestem niż ostatnim razem, to jednak warto było się wybrać. Minusy nie były aż tak wielkie, żeby przesłonić niewątpliwe plusy. Wiedzy całkiem sporo udało się zebrać, towarzysko niezgorzej, a jak zacna kompania to i świat piękniejszy. Tak czy siak, za rok znów mamy plany inwazyjne. Oby się spełniły.
P.S. Specjalne pozdrowienia dla miłych Pań z Luxoftu. Zhandlowane krówki pychota!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz