niedziela, 31 maja 2009

VII spotkanie Szczecin JUG - parę słów komentarza

Sława!

Krytykować jest łatwo, więc dlaczego by się krępować? Sami widzicie, że nie ma co. Więc przystępuję do Dzieła Zniszczenia. Dzieło Zniszczenia zacznę od słów podziękowania i gratulacji dla szczecińskiego ZDiTM za świetny rozkład jazdy tramwajów, dzięki czemu zaoszczędziłem jakieś 20-25 minut wstępu, pewnie nudnego jak zawsze ;)

Jak już dotarłem na miejsce spotkania, na moje szczęście (bo kto lubi teorie? ;)) kończyła się część teoretyczno-wprowadzająca i kolega Michał powoli przechodził do clou programu, czyli Selenium i Jameleon.

Niestety jak na mój gust, za bardzo przegadane, za mało przykładów "na żywo" (I nie mówię tu nawet o pisaniu testów na żywca, ale aż prosiło się o przykłady testów ciut bardziej wykorzystujących możliwości narzędzia). Także wydaje mi się, że za mało pokazał czystego Selenium, i dopiero w porównaniu z nim, podejście oparte o Jamelona.

Dlaczego tak mi się wydaje? Po reakcjach publiki, która trochę nie bardzo chyba załapała o co w tym Jameleonie jest fajnego (lub nie). Bo bądźmy szczerzy, da się taki sam efekt (mniejszym lub większym kosztem) uzyskać podpinając Selenium RC pod JUnit lub TestNG. A Jameleon na pierwszy rzut oka wygląda trochę dziwnie, i łatwo się zrazić do niego, na zasadzie "a po co mi taka kobyła?". I takiego porównania jak to samo wygląda w jednym i drugim podejściu, i jakie korzyści i jakie wady przynosi stosowanie jednego i drugiego narzędzia mi generalnie zabrakło. Ale poza tym to było całkiem, całkiem, i nawet, o dziwo, trochę pytań było po prezentacji.

Więc, mimo wszystko, brawa (tym bardziej, że łatwo się piszę komentarze, jak samemu się nic nie prezentuje).

P.S. Oczywiście znów nic nie wygrałem ;)

P.S. 2 - W związku z P.S. poprzednim i naciskami Leszka, może by się skusić na prezentacje? Tylko o czym by tu...

sobota, 23 maja 2009

VII spotkanie Szczecin JUG - edycja II

Sława!

Tak z cichacza, Szczeciński JUG zaprasza na kolejne spotkanie, tym razem niejaki Michał Gozdalik ma zamiar pomarudzić, to znaczy poopowiadać o testowanie serwisów webowych. Agenda zapowiada się całkiem, całkiem:

  • Fakty i mity testowania aplikacji 
  • Miejsce testów w procesie wytwarzania aplikacji 
  • Automatyzacja testów
  • Narzędzia wspomagające automatyzację testów
  • Selenium
  • Jameleon

Dodatkowo Michał to mój kolega z boiska ;) więc zostaje mi tylko zaprosić każdego co się napatoczy do sali 128 WI PS (ZUT) na godzinę 18:00 dnia 28.V br.

I skleroza się potrafi przydać...

Sława!

W tym mijającym tygodniu udało mi się zmarnować dwa dni na leczeniu skutków własnej sklerozy. Otóż, nie wbijając się za bardzo w szczegóły, aplikacja którą obecnie "tworzę" w Pracy, postanowiła sobie losowo działać lub nie. Przyczyna prozaiczna i oczywista, więc jej znalezienie musiało potrwać i urodzić całą masę dziwnych i zakręconych teorii z gatunku "dlaczego?". Na szczęście kwadrans gapienia się w umieszczony w dokumentacji napis EventDispatcherThread wreszcie uruchomiło zapadkę w mózgu...

Aczkolwiek przy okazji odkryłem sobie ciekawe narzędzie jakim jest VisualVM. Na razie tylko się wstępnie "pobawiłem" i już dzięki ciekawej opcji jak możliwość zapisania aktualnego stanu JVM do późniejszej analizy rozwiązałem sobie następny problem w całkiem przyjemny sposób.

Całość polegała na przepatrzeniu wartości w obiektach w konkretnej sytuacji. Dzięki VisualVM udało się zrobić to przyjemniej niż przy użyciu standardowego debuggera Eclipse. Ot, uruchomiłem aplikację, doszedłem do tego żądanego stanu, dokonałem zrzutu java heap i zapisałem sobie wynik, zamknąłem aplikację co by się nie marnowały zasoby, a potem na spokojnie korzystając z wygodnego interfejsu z filtrami odnalazłem sobie to co chciałem raz dwa.

Z resztą zapraszam do zapoznania się z krótką prezentacją na temat możliwości (znaleziona na oficjalnej stronie VisualVM):

niedziela, 17 maja 2009

Mniej niż Zero...

Sława!

Dziś trochę tak marudząco ponarzekam na niesprawiedliwość świata. Niesprawiedliwość tego świata oczywiście i jak zwykle, dotyczy tego, że, biedactwo, nie posiadam tego jedynego talentu który decyduje, czy powinno się co najwyżej dziękować Losowi, że pozwolił rowy kopać chociaż, czy, że jednak można próbować zdobywać Wykształcenie i wszelkie profity z tym związane. (No, chyba, że się miało szczęście urodzić w Jedynie Słusznych Krajach ;))

"A cóż to za talent?" spytałby kto. I dlaczego mnie naszło na wywnętrznianie się. Talent ten to oczywiście talent do języków ludzkich wszelakich, a naszło mnie, bo ostatnio namieszanie sieje jeden wpis na zagramanicznym blogu. I efekty tego namieszania utwierdzają mnie w przekonaniu, że gdzieś "po drodze" moja własna przekora wywiodła mnie na manowce (prawdopodobnie przy końcu podstawówki), nie tylko w kwestiach zawodowo-przyszłościowych ale i moralnych.

Otóż, trzeba sobie otwarcie to przyznać, mam jakąś cholerną dyslingulię, czyli kompletny brak zdolności językowych, co oznacza, że oprócz braków w języku ojczystym, właściwie kompletnie nie znam języka angielskiego (nie licząc paru cytatów z Plutonu). Do tego, debil, wymarzyłem sobie, że się wpakuję w informatykę (i co gorsza marzenie to zrealizowałem!). Teraz, po lekturze choćby tego wpisu, chyba czas zapakować się do zoo czy innego cyrku, jako dziwactwo i wybryk Natury.

Czemuż to czemuż? Bo stwierdzenie i pytanie padło takie:

"Trudno mi sobie wobraźć pracę w moim zawodzie bez znajomości tego języka choćby w czytaniu. Niedawno odbyta konferencja GeeCON2009 w Krakowie (za którą nota bene wielkie brawa dla organizatorów) uświadomiła mi, że tak naprawdę polscy programiści, znają język angielski bardzo dobrze. Jaki jest więc sens pisania po polsku?"

Za pytaniem takim staje Widmo, zagląda w oczy i się śmieje zdradziecko prosto w twarz. "Mam Cię". Im więcej ludzi z Wiedzą odpowie na nie "żaden", tym gorzej dla mnie. Mając bardzo ograniczone zdolności rozumienia tekstów niepolskich (słowniki trochę pomagają, ale to idzie się pociąć...), każda taka odpowiedź redukuje kolejną gałąź w wodociągu Wiedzy. Aż koniec końców źródełko wyschnie, i klops. Chyba, że jakimś cudem, uda mi się zdobyć jakąś bardzo niszową i wysokopłatną zdolność, która pozwoli dotrwać do emerytury...

Cóż, czas przyzwyczajać się do zmywaka, bo tylko przy nim kariera możliwa...

P.S. Co do moralności. To cóż, trzeba jakoś braki ukrywać. A ukrywa się kłamiąc, oszukując, myląc tropy i całą gamą innych nieczystych zagrań...

piątek, 1 maja 2009

Czarną wstęgą mknąc za horyzont w swym Gran Torino

Sława!

Zdarzyło mi się celowo zbłądzić do najstarszego kina na świecie, aby zapoznać się z najnowszym filmem mojego ulubionego aktora, czyli z Gran Torino Clinta Eastwooda.

I powiem krótko - warto było. Tu i ówdzie słychać co prawda głosy, że film banalny, nic nowego i w ogóle do bani, ale można je spokojnie puścić mimo uszu. Dlaczego? Bo kino to kino, i basta. Ma służyć Opowieści, Treści, a nie li tylko formowym eksperymentom. A Opowieść snuta przez Eastwooda bardzo do mnie przemówiła, na emocjach wszelkich zagrała, i łezkę na końcu wydusiła. A że jednocześnie snuta bardzo, ale to bardzo sprawnie, tym zadowolenie z seansu większe.

O czym zaś Opowieść ta? A nic wielkiego, ot o Godności, Miłości (w pewien zakamuflowany sposób), i o odwadze Starania Się. Starania się, aby być Dobrym Człowiekiem i Prawdziwym Mężczyzną, dochowywać wierności Wartościom. O tym jakie trudne to wszystko może być w dzisiejszym, idącym wiecznie na łatwiznę świecie. Opowieść stanowiącą swoiste domknięcie eastwoodowego etosu Brudnego Harrego, niczym Bez Przebaczenia domykające Trylogię o Bezimiennym.

Urodzinowe arią wyśpiewane sto lat!

Sława!

Zdarzeń codziennych natłok, praca wre, pot, łzy i krew wylewane w walce o byt i pełen portfel ;), a tu niespodzianie jakże miła siurpryza i ku świętowaniu okazja. Moja Ulubiona Przeglądarka Internetowa skończyła właśnie 15 lat! Wszystkiego najlepszego!