Jak już pisałem we wcześniejszym poście w tym roku plan corocznego wyjazdu an warszawską Confiturę szybko uległ dezintegracji. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym roku termin skolidował z dziewiąta edycją Festiwalu Legend Rocka.
- We wcześniejszych latach nie przeszkadzało? - Zapyta Ktoś.
- No nie, bo pierwszy raz byłem na tym festiwalu. - Odpowiem zgodnie z prawdą.
- Pierwszy? To nagle tak?
- Tak. Ale wcześniej nie przyjeżdżali Franek, Billy i Dusty.
- Oni?! To trzeba było zabrać mnie ze sobą!
Dokładnie tak. Priorytety. Confitura, niezależnie od swojego wysokie poziomu po prostu musiała w tym starciu przegrać. Jeżeli przyjeżdżają Żywe Legendy, jeden z najlepszych zespołów w historii rock'n'rolla (a w jego rytmie wszak me serce bije i bić będzie po kres), Idole od czasów dzieciństwa. Dwoma słowy - ZZ Top. Jedyne trzy godzinki drogi od domu. Nie można było przegapić.
Na przystawkę został podany norweski zespół Kelvin. Całkiem przyjemny pop-rock czy jak tam się ten gatunek nazywa. W każdym razie zagrali ostrzej i bardziej energetycznie niż na jedynym klipie jaki mi się udało znaleźć. Tak więc zobaczymy co z nich wyrośnie.
Natomiast co do Gwiazd. Cóż. Panowie w wieku emerytalnym, wyszli i od pierwszego uderzenia w struny poleciała taka masa energii, że niejeden młodzieniec może tylko pozazdrościć. Godzina dwadzieścia czystego rock'n'rolla. Panowie pokazali swoją maestrię grając znane i lubiane hity z przekroju całego okresu działalności. Znalazły się i nowe I Gotsta Get Paid czy Chartreuse, jak i starsze Gimme All Your Lovin', Tush, Legs, La Grange... Zresztą cała setlista do zobaczenia tutaj. Były miłe akcenty ze strony Billego, jak „Dobry Wieczór”, „Dobrze się bawicie?” czy napis Piwo zamiast Beer na gitarze (no i My Head Is In Polski w refrenie :)). Jakieś minusy? Jedynie to, że za krótko! Za dodanie do zestawu Rough Boy czy Viva Las Vegas myślę, że nikt by się nie obraził.