piątek, 11 lipca 2014

Jak po słoiki to do stolicy, czyli po Confiturę i z powrotem

Chwała!
Ponieważ tak się złożyło, że zgodnie z powiedzeniem „sport to zdrowie... stracone” kosztem noszenia gipsu na nodze mam wreszcie wolne w lato (swoją drogą też przy okazji dobre wytłumaczenie dlaczego skoro wolne to nie wezmę i nie przekopię ogródka ;)), to wykorzystam część tego czasu na podzielenie się z P.T. Czytelnikami wrażeniami z tradycyjnej wyprawy do stolicy po słoiki z Confiturą.
Wyprawa, jak zwykle w mocnym składzie firmowo-jugowym, zaczęła się od mocnego akcentu, czyli od ponad dwóch godzin opóźnienia pociągu „na start”. Cóż, przynajmniej dzięki temu zobaczyłem końcówkę i bramki meczu Brazylia-Kolumbia... Trzeba oddać kolejarzom, że nadrobili z tego ponad godzinę dzięki czemu dotarliśmy na miejsce o całkiem przyjemnej porze, ale jednak w moim przypadku skończyło się na 2 godzinach „pseudosnu” co miało niestety pewne konsekwencje podczas konferencji.
Dobra, starczy wstępu, przejdźmy do meritum, znaczy wybranych przeze mnie prezentacji, czy też wykładów.
Na pierwszy ząb wybrałem „Rapid Dev Environments” Marcina Brańskiego i Przemka Hejmana. Miało być fajnie i szczękoopadowo, duże oczekiwania i równie duże rozczarowanie. Nie wiem, może to przez niewyspanie pociągowe, ale nie zobaczyłem nic co zapowiadano. Albo inaczej, nic do mnie z tego nie dotarło. Owszem, jakieś polecenia zostały w terminalu wydane, coś jakieś komunikaty wypluwało, ale co i po co? Padały jakieś hasła, informacje że maszynki, kontenerki, poleconka ponoć działają (swoją drogą denerwująca maniera zdrobnień), ale trzeba było wierzyć na słowo. W każdym razie jak nic w temacie nie wiedziałem, tak nic nie wiem i, co chyba jest największym minusem, w żaden sposób nie zostałem zachęcony, żeby zacząć rozpoznawać temat samemu. Przykro mi Panowie, ale zmarnowana godzina...
Na drugie danie osiołkowi w żłoby dano i trzeba było wybierać czy „Grzechy główne liderów technicznych” czy też może „Ujarzmianie trudnego klienta”. Drugie kusiło, bo się zdarza z takim w pewnym stopniu współpracować, pierwsze zaś, bo w Firmie mi grożą podobnym stanowiskiem. Metodą Ence-Penca padło na prezentację Mariusza Sieraczkiewicza. Efekt? Odczucia mieszane. Grzechy przedstawione w miarę czytelnie i sensownie, ale z drugiej strony nie podobała mi się do końca przyjęta konwencja. Jasne, doceniam chęć przełamania sztampy i zastosowanie kreacji aktorskiej - narracja Mefistofelesa. Jednakże, hmmm, umówmy się drugiego Solskiego na scenie nie mieliśmy, a największym zgrzytem była mantra „ale to dobrze, bo jak się nudzę to się nudzę”. Czyli zarówno warsztat aktorski jak i scenopisarski do poprawki (ale pomysł jako pomysł mi się nawet podobał). Z merytorycznego punktu widzenia zabrakło mi choćby wzmianki o potencjalnych cnotach i egzorcyzmach do walki z przedmiotami wystąpienia. W sumie wyszło średnio na jeża, coś się wyniosło, czegoś zabrakło, żeby zapamiętać wystąpienie na dłużej.
Trzecie w kolejności pod osąd trafiło nomen omen trio z konkurencjo-partnerskiej firmy Sollers, czyli Kasie - Sosnowska i Kmiecik, wraz z Piotrem  Frelkiemtworzeniu aplikacji RWD. Nie będziemy ukrywać, że bardziej od innego niż właściwe rozumienie skrótu RWD interesowało mnie spojrzenie co tam u konkurencji słuchać ;) Aczkolwiek i tak prezentacja moim zdaniem się wybroniła, chociaż poszczególne części dość nierówne. Panie (Panny? Faux pas pewnie i tak popełnione) Kasie, że tak powiem bardziej „wygadane” od swojego partnera (szczególnie Kasia Sosnowska warsztatowo prima sort) i część „miękka” z wyraźnie większym polotem od „technicznej”. Właściwie to nawet nie wiem czy coś wniosła specjalnego, bo ja to tak na bakier z łebowymi technologiami raczej (a to zacofaniec i troglodyta ze mnie ;)), ale może jak ktoś kuma czaczę to może mieć inne zdanie.
Po przerwie obiadowej udałem się natomiast na prezentację którą opuściłem na tegorocznym DevCrowdzie, czyli Jacka Laskowskiego pogadanka o wykorzystaniu serwisów społecznościowych do samorozwoju. Co do sposobu prowadzenia to co ja mam biedny napisać? Można w ciemno zakładać, że rewelka, bo Jacek, jak to Jacek, kontakt z publicznością, humor, energia, gadane, że o czymkolwiek by mógł zrobić a i tak większość (bo malkontenci zawsze się znajdą ;)) byłaby zadowolona. Na nasze szczęście nie ogranicza się tylko do tego, a próbuje nam przekazać Coś ze swojego doświadczenia. Mnie w każdym razie przekonał, że jak ktoś ma fizia to może połączyć przyjemne z pożytecznym. A nawet jak nie ma, to pokazał jakiś sposób na znalezienie sposobności do rozwijania się poza „naturalnym środowiskiem pracy”. A-ha, i jeszcze jedno, zastrzegał na początku, że wcześniejszym słuchaczom nie odpowiadało „ja, ja, ja” w opowieści. Tak się jakoś składa, że ja uwielbiam i szukam prelekcji opartych o „ja”. Ważne są przecież doświadczenia, odczucia i emocje jakich doznaliśmy i jakie chcemy przekazać innym. Plus dodatkowy, udało mi się wreszcie Jackowi zadać pytanie podczas prelekcji, taki mały osobisty sukcesik ;)
Następnie udałem się trochę w ciemno na „Sztukę uczenia się na błędach innych” Jakuba Kubryńskiego, która to okazała się wykładem na temat antywzorców. Całkiem przyjemnie, sprawny i ciekawy przegląd, trochę niewymuszonego humoru (np. sprint śmierci albo „fajnie jakby nasza aplikacja miała taki ficzer, że działa na produkcji”). Niestety mniej więcej w połowie prelekcji, dopadło mnie zmęczenie popodróżne i bez winy, co podkreślam, prowadzącego musiałem bardziej walczyć z włączającym się trybem sleep niż koncentrować się na przekazywanej treści. Tak więc jak pojawią się filmy z tegorocznej edycji wykład do poprawki.
I właśnie z powodu narastającego zmęczenia następną sesję musiałem sobie odpuścić na rzecz dotlenienia się i zebrania w sobie sił na resztę dnia. Resztą dnia okazał się wykład Sławomira Sobótkipisaniu kodu jako prozy. Ponieważ, podobnie jak Jacek Laskowski, Sławek to uznana firma na gruncie prezentacyjno-konferencyjnym to nie będę się rozpisywał ponad to, że było bardzo dobrze. Trudno chyba byłoby znaleźć kogoś, do kogo tezy i przykłady nie trafiły co najmniej na poziom „do poważnego przemyślenia”.
Po tym wystąpieniu zostały już tylko tradycyjne zamknięcie konferencji powiązane z losowaniem nagród oraz Spoina, z powoli już również tradycyjnym meczem kręgli Szczecin kontra Wrocław, którego wynik może sprytnie przemilczymy kierując uwagę Czytelników na parę uwag ogólnych o tegorocznej Confiturze.
Tak więc, po raz kolejny Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, unikając poważnych, z punktu widzenia „statystycznego” uczestnika, wpadek. O co przecież przy takiej skali przedsięwzięcia nie byłoby trudno. Jasne tej wielkości impreza ma pewne swoje nieuniknione minusiki (chociażby przez ilość ścieżek i wykładów trudno, żeby każdy, ale to każdy miał swoją idealną ścieżkę i zobaczył wszystko co chciał, ale póki nie mamy technologii bilokacji...), nad których minimalizacją zresztą jak widać co roku pracują. Duże brawa! I jak się uda załapać na rejestrację, to za rok też Was z przyjemnością najedziemy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz