czwartek, 25 kwietnia 2013

Tłumnego zgromadzenia edycja kolejna za nami - DevCrowd 2013 czas podsumować.

Chwała!
W ostatnią sobotę odbyła się kolejna edycja konferencji DevCrowd, wyjątkowo dla niepoznaki w Szczecinie ;). Wydarzenie ma już pewną, ugruntowaną pozycję i renomę w światku, więc na dwóch ścieżkach obejmujących 14 prelekcji przewinęło się ponad 150 osób z całej Polski, a nawet z zagranicy (dewizowcy ;)), co jest moim zdaniem wynikiem przyzwoitym. Była to pierwsza edycja pod nowym, światłym kierownictwem, ale jak zwykle dziewczęta i chłopaki z Naszego Jugu dali sobie radę perfekt. Ciężko się powtarzać, jak co roku o salach (ponownie WI PS), wiktuałach itd, bo to jak zwykle na wysokim poziomie, chciałbym jedynie pochwalić za drobne, acz świetne szczególiki:
  • Torby tekstylne na „zestawy upominków” - kiedyś spotkałem się z tym na Javarsovii ówczesnej, ale generalnie raczej dominują papierowe „jednorazówki”. Tekstylne rozwiązanie o wiele bardziej praktyczne, przynajmniej będzie można na zakupach w warzywniaku zareklamować Wydarzenie.
  • Ankiety z oceną rozdzieloną na ocenę tematyki i prelegenta. Że też nikt na to wcześniej nie wpadł. Przecież nie raz się zdarzało, że temat nie bardzo, ale prelegent wyciągał co się dało i jeszcze więcej (lub też niestety na odwrót) i tak jakoś zawsze wtedy problem jak ocenić. A tu, pach, i nie ma problemu.
  • Folderek z opisem prezentacji (a w nim odrywana agenda ze smyczą). Kapitalna sprawa, nie zawsze wszak pamiętamy, albo mamy sposobność sprawdzić na necie, na co tam mieliśmy teraz iść, a tak folderek z podorędzia... 
Co do prezentacji zaś. Właśnie. Tak się złożyło, że nie tylko to była pierwsza konferencja Nowego Kierownictwa, ale też pierwsza na której miałem przyjemność się produkować w roli prelegenta (i narażać się na marudzenia i wypominki takich pacykarzy jak ja sam ;)). Stąd też mam pewien problem z oceną i opisem bądź co bądź tej najważniejszej części konferencji. Otóż, nie jest wielką tajemnicą, że należę do osób mocno nieśmiałych, stąd też przed własnym wystąpieniem cały czas gdzieś w głowie już ta trema, ostatnie przygotowania i inne etcetery nie zbyt pozwalały się porwać wystąpieniom w całości, i wstyd się przyznać, ale od czasu do czasu gdzieś tam słuchanie jednym uchem się włączało. Dlatego też pokrótce jeno przelecę na czym byłem i jakie ogólne wrażenie zostało:
  • Prawo Javy Rafała Maludy całkiem przyjemne spojrzenie oczami prawnika na ten nasz wycinek świata IT, ze szczególnym uwzględnieniem historii i możliwych „alternatywnych” zakończeń czy też konsekwencji „otworzenia” Javy i konfliktu Oracle przeciw Google.
  • 6 rzeczy o których nie było na studiach Adama Dudczaka, to tak z perspektywy tych paru dni chyba najfajniejsza z prelekcji na których byłem. Mimo, że studentem nie jestem od ładnych kilku lat. Jednak zostało poruszonych parę kwestii, o których jednak gdzieś wciąż czasem się zapomina. Poza tym przydatna dla mnie z praktycznego punktu widzenia, bo ruszyły nasze warsztaty, których jestem jednym z „opiekunów”.
  • Najczęściej stosowane „wzorce” projektowe Bartka „Koziołka” Kuczyńskiego. Tu mam problem, chyba jakiś wyrzut adrenaliny czy co mi nastąpiło, bo pamiętam, co prawda, że mi się podobało. Ale dlaczego? Na pewno było sprawnie jeśli chodzi o „warsztat” prelegenta, ale treść... Coś się po głowie kołacze, ale cóż... Pozostaje mi nadzieję, że jak się będę próbował zapuszczać w maliny, to podświadomość zareaguje. 
  • Jak zwiększyć wydajność pracy Łukasza Kuczery. Szczerze mówiąc, chyba największe rozczarowanie. Po pierwsze, miałem wrażenie niedopracowania, nieprzemyślenia do końca, tak jakby Autor chciał za dużo po prostu. I jakoś całość gdzieś w pewnym momencie zrobiła się dość chaotyczna i męcząca, i w zasadzie w końcu nie wiem jak tą wydajność zwiększyć. Właściwie najważniejsza nau(cz)ka wyniesiona z niej, to to, że jak mapa myśli dla naszej prezentacji zaczyna się nie mieścić na slajdzie, to idziemy w złym kierunku ;)
  • Loudcloud Michała Gibowskiego - cóż... nie podobało mi się. Już pomijam fakt, że naturalnie ciężej mi było trzymać koncentrację, bo już za momencik, już za chwileczkę, ale jakoś nie mam poczucia, że prelegent zrobił dużo, żeby zaciekawić. Aż tak rozbudowane wstępy i przedstawianie Play! Framework i Scali można było sobie moim zdaniem darować. No i nie wiem, czy to trema, czy po prostu właściwość, ale hmmm... gestykulacja mocno rozpraszająca.
  • How secure your framework is? Łukasza Lenarta. Tu już na luziku i opadniętych emocjach (co swoją drogą też nie ułatwia prawidłowemu zachowaniu/odbiorowi) więc trochę stracony początek zanim koncentracja się odpaliła na nowo. Ale później bardzo fajnie o ciekawych dziurach, aż się boję pomyśleć czego w Firmie nie znaleźliśmy ;)
No i na koniec wrażenia z debiutu prelegenckiego. Może najpierw kilka słów wprowadzenia skąd w ogóle taki temat. Ano stąd, że mnie coś podkusiło zgłosić i nie licząc na akceptację ten temat jako swego rodzaju rezerwę. Akurat był pod ręką w planach na jugę, gdzie byłby swego rodzaju domknięciem wcześniejszych pogadanek o Groovy, Selenium i TestNg. Organizatorzy niestety postanowili zrobić mi niespodziankę i wybrali właśnie temat rezerwowy. No i trzeba było się pospieszyć, poprzycinać, poprzeredagować i generalnie przykroić na warunki konferencyjne. Stąd nie wszystko co by się chciało pokazane czy też poopowiadane. No i jakiegoś założonego kontekstu w głowach słuchaczy też mogło zabraknąć (no, inna kwestia czy jugowicze też coś jeszcze pamiętaliby ;)). Nie zmienia to oczywiście faktu, że słowo się rzekło, kobyłka u płota musi być.
Jak już wspomniałem nie należę do osób odważnych i śmiałych, ale bądźmy szczerzy, jak się chce zwalczać swoje strachy, trzeba im wyjść na przeciw. A gdzie może być lepsza k'temu okazja niż na „własnych śmieciach”? Tym bardziej, że wcześniej dzięki judze i informacjom zwrotnym po swoich wystąpieniach poczułem się jednak, że warto byłoby sprawdzić, czy jestem wstanie zrobić kolejny krok.
No więc spróbowałem, choć nie powiem, zdarzały się momenty przed godziną W, że myślałem sobie „na co ja się porwałem”. Trema, adrenalina, krawędź paniki, emocje, pełen mętlik w głowie jak przyszło się kurcgalopkiem montować na stanowisku. Do tego drobne problemy techniczne (z tego miejsca chciałbym podziękować jeszcze raz Maćkowi za użyczenie dodatkowej baterii, dzięki wielkie!) na sam początek. O Mamo! Ja chcę do domu! Ale wyjścia nie ma, jednak ktoś przyszedł posłuchać, nie wypada tak zawinąć się na pięcie. Z resztą co ja mówię ktoś. Kurde mol, Ktoś. Szacowna Publiczność. Panie i Panowie. Do tego Szanowni Goście, na widowni i Koziołek, i Jarek Ratajski, i Sebastian Pietrowski, i Adam Dudczak (o ile w tym afekcie dobrze rozpoznałem)... Ulala, a tu zaczynać trzeba. Dobra! Zbieram się w garść i zaczynam. Jakoś tak gdzieś nawijka leci trochę spoza mnie, ale tu pierwsze zaskoczenie, chyba nie gadam od rzeczy. Publika też nie ziewa jeszcze, nie jest najgorzej. No to zaszalejmy! Pytania! O żeż Ty w ząbek czesany... Miały być łatwiejsze... Szybka zagrywka na czas, jednym wątkiem kończymy aktualne zagadnienie, drugi procek w mózgu rozpaczliwie szuka odpowiedzi. Nic lepszego nie ma? Trudno, ognia, Rufusie! Chyba trafiony. Ha! I kto tu jest kozak! No to kto następny... A żeby Cię cholero... Zamienia się to w walkę o przetrwanie, ale prę do przodu, nawet chyba żarcik się udał jakiś, bo jakieś śmiechy słychać. Fajnie, chyba idzie sprawniej niż myślałem, to ich teraz zakasuję... Co? Czas? Jaki czas? Kończy się? A-ha... ŻE CO?! Niemożliwe, przecież ledwo co zacząłem! No trudno, dzięki za uwagę, jeszcze jakieś gadżety do rozdania, to na razie. Odcięcie...
...eee... dlaczego jakiś koleś nawija o jakimś strutsie? A gdzie ja jestem w ogóle? Jaki mamy dzień? Tak! Twierdzę kategorycznie, że to jest osioł!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz