Na początku przedostatniego łykendu października (22-23) miałem okazję być oddelegowany do udziału w konferencji poświęconej jakości oprogramowania - Testwarez. Tegoroczna edycja tego wydarzenia organizowanego przez SJSI odbyła się w Poznaniu, w salach konferencyjnych hotelu Mercure. W ciągu dwóch dni w planach był szereg prezentacji (część w dwóch równoległych ścieżkach), warsztaty oraz walne zgromadzenie wspomnianego stowarzyszenia. W tej relacji, na początek przegląd prezentacji na które się wybrałem, na koniec zaś zostawię sobie ocenę organizacji i ogólną konferencji jako takiej. Zapraszam.
Jako pierwsze miały odbyć się warsztaty, z których ja osobiście zrezygnowałem „z góry” uznając, że w jedynym mnie interesującym temacie mógłbym być „za mądry” ;). Natomiast Koleżanka z Działu która również wzięła udział w konferencji wybrała się na nie. No i okazało się, że za dużo nie wyniosła, bo internet oględnie mówiąc działał słabo i plan warsztatów szlag trafił. Cóż... Ja natomiast po szybkiej, kolejowej przejażdżce zjawiłem się na miejscu około godziny 11. Akurat aby w spokoju zarejestrować się, odebrać zestaw gadżetów, rozejrzeć po miejscówce. Następnie wraz z KzD udaliśmy się do hotelowej restauracji na obiad. Całkiem smaczny, aczkolwiek każdy musiał swoje w kolejce odstać.
Po obiedzie miało miejsce oficjalne rozpoczęcie konferencji połączone z informacjami o działaniach ISTQB. Dowiedzieliśmy się między innymi, że zaszły zmiany w agendzie - część spowodowana problemami prelegentów z dotarciem (m.in. odwołane loty), część nie wiem czym. Tak więc nie odbyła się prezentacja Rafała Markowicza, zaś Artur Górski zamienił się „miejscami” w ramówce z Andrzejem Brzezińskim. Natomiast dodatkowo we wtorek zamieniono miejscami całe bloki (pierwszy „ścieżkowy” z drugim „plenarnym”).
Tak czy siak dotarliśmy do pierwszego prelegenta. Miało być dwóch, ale jeden niestety, ponoć usprawiedliwiony, nie mógł wystąpić. Na placu boju więc został jedynie Piotr Górecki. Spróbował on przybliżyć widowni historię automatyzacji testów tworzonego przez ich pracodawcę systemu zarządzającego urządzeniami sieciowymi. Jak to często bywa z prezentowaniem specyficznych przykładów łatwo jest wpaść w pułapkę zbyt hermetycznego przedstawienia sprawy, i nieutrzymania przez to zainteresowania osób które nie mają akurat do czynienia z analogicznym problemem. Niestety to się przytrafiło prelegentowi. Widać było, że się stara, że temat przygotowany, ale no właśnie, nie był, moim zdaniem, w stanie utrzymać zainteresowania prezentacją również tych, którzy z tego typu problemami się nie spotykają (ani nie potrafią siebie przekonać, że mogą w niedalekiej przyszłości się z nimi spotkać). Wydaje mi się, że to po części wina zbytniej szczegółowości prezentacji (przedstawianie API, diagramy klas), przez co momentami czułem się jak na szkoleniu wewnętrznym, a nie ogólnokrajowej konferencji. Do tego dość monotonny sposób mówienia (czyżby zbyt spora trema?) i, jak dla mnie, nieakceptowalny poziom anglicyzmów nie pomogły. A propos poziomu anglicyzmów... Nie tylko mnie się nie podobał, ale sposób wyrażenia tego nie spodobał mi się bardziej, o czym będzie w podsumowaniu.
Następnie na placu boju pojawili się Piotr Kijewski i Łukasz Piskorski z PZU przedstawiający w jaki sposób widzą dział QA w wewnętrzym projekcie wdrożenia i migracji na nowy system obsługi ubezpieczalni, który właśnie jest w PZU rozpoczynany. Jeżeli chodzi o sposób prezentacji była to chyba najlepsze wystąpienie jakiego miałem okazję być świadkiem na Testwarez. Płynnie, wartko, w sposób przykuwający uwagę opowiedzieli o tym jak projekt (dość spory, bodajże 200 osób zaangażowanych) ma być poprowadzony, jak sobie wyobrażają pracę QA zarówno w ogólności, jak i na poszczególnych etapach wdrażania, czy też jak widzą osobowość i czego oczekują od testera. A wszystko podlane sosem zwinności. No, ciekawie byłoby za jakiś czas posłuchać jak im wyszło w praniu. A-ha, to, że prezentacja była przy okazji częścią „rekrutacji” do projektu zupełnie nie przeszkadzało w odbiorze. Brawo!
Po przerwie zaczęły się prezentacje w ścieżkach, gdzie podzieliliśmy się z Koleżanką. Mi przypadła ścieżka pierwsza, która rozpoczęła się od referatu Andrzeja Brzezińskiego.
Referat ten dotyczył problemów, sytuacji z jakimi może się spotkać osoba spełniająca rolę kierowniczą w drużynie testerskiej. W tym krótkie studium własnego przypadku mówcy o nagłym awansie w sytuacji kryzysowej. Można było się dowiedzieć czego można spróbować np. kiedy brakuje motywacji, kiedy za dużo roboty spada na jedną osobę, itp. Także wskazanie możliwych przyczyn lub symptomów wskazujących na możliwość wystąpienia różnych sytuacji „kryzysowych” w zespole. Może nie porywająca, ale bardzo solidna prezentacja, z której myślę każdy mógł coś wynieść dla siebie. Szczególnie wszyscy młodsi stażem/stanowiskiem, że się tak wyrażę, „ku przestrodze”.
Kolejną mówczynią była Patrycja Czarnul-Gutowska z HP, która przedstawiła studium przypadku reorganizacji zastanego zespołu testowego przy przejęciu projektu (w tym wypadku w następstwie wchłonięcia firmy przez większego gracza na rynku). Szczerze mówiąc, jakaś taka nijaka, niby prezenterka nie zanudzała na śmierć, dało się tego słuchać, ale... ...ale w głowie praktycznie nic nie zostało. Jakoś tak nie wiem, o ile w pierwszej prezentacji (Piotra Góreckiego) wydawało się, że szczegółów za dużo, tak w tej wydało mi się tych szczegółów za mało. Chyba mus będzie jeszcze spojrzeć w materiały i spróbować przetrawić je po raz drugi.
Na zakończenie konferencyjnej części dnia pierwszego zaplanowane zostały panele dyskusyjne. Osobiście wybrałem się na panel poświęcony konfigurowaniu testów automatycznych. Pomysł fajny, ale zrealizowany tak sobie. Przede wszystkim nie udało się dyskusji rozkręcić. Owszem parę osób z publiczności swoje trzy grosze dało, ale... ...ale nic jakby z tego nie wynikało. Nie wiem, może po prostu publiczność była zbyt jednomyślna i nie miało gdzie zaiskrzyć? Tak czy siak, przy planowaniu takich paneli lepszym podejściem wydaje mi się, kiedy to „na scenie” znajdują się wcześniej przygotowani „adwersarze”. Wtedy zawsze jest ktoś kto daje do pieca. Publiczności chyba też wtedy łatwiej się włączać ze swoimi opiniami. Aczkolwiek jeszcze raz powtórzę, pomysł fajny, i z chęcią wziąłbym udział w próbach takich paneli na innych konferencjach czy nawet judze.
Sam zaś dzień pierwszy zakończony został częścią chyba w zamierzeniu integracyjną, nazwaną „Networkingiem Piwnym”. Odbyła się ona w „Gospodzie Pod Koziołkami”. Z jednej strony fajnie, że można było coś zjeść (choć szkoda, że zamiast szwedzkiego stołu, było obligatoryjne karmienie - stąd i pierogi musiały się zmarnować), z drugiej do picia tylko piwo (sic!). Osoby bezalkoholowe, lub bezpiwne, musiały albo płacić ze swoich, albo siedzieć o tak zwanym suchym pysku. Moim zdaniem skucha. Na szczęście udało się trafić na bardzo miłe towarzystwo przy stoliku pochodzące z Gliwic. Niniejszym serdecznie pozdrawiam i zapraszam do Szczecina na Devcrowda (o ile się odbędzie ;)). Przy okazji kolejny kamyczek organizatorom trzeba dorzucić, otóż w żaden sposób nie poczuli się do „zaopiekowania” się gośćmi zamykając się w swoim kółeczku towarzyskim. Okej, rozumiem, że na wielkie rozmowy z nieznajomymi ochoty mieć nie mieli (i możliwe, że vice-versa), ale żeby nawet nie przywitać na wejściu?
No nic, nie przedłużając przejdźmy do dnia drugiego. Zaczął się on od nieujętego w agendzie sprawozdania z walnego zgromadzenia SJSI. No dobrze, niech będzie, ale to, że czas stracony na to próbowano zabrać z następujących po nim prezentacji w sposób dość obcesowy to już zakrawa na jakąś kpinę. Prezentacją od której próbowano ukraść minuty była ta Tomasza Wodzińskiego będąca reklamówką nowego narzędzia Borlanda do testów funkcjonalnych aplikacji na urządzenia mobilne. Reklamówka, jak to reklamówka wiadomo czego się spodziewać ;) Aczkolwiek jak ktoś szukał tego typu rozwiązania to pewnie mógł sobie jakąś wstępną opinię wyrobić czy warto się interesować głębiej. Jak ktoś nie szukał, to chyba z nudów nie padł.
Następnie mieliśmy do czynienia z chyba najlepszą z prezentacji „merytorycznych”, a mianowicie gość z Norwegii, Hans Schaefer spróbował przedstawić iluzje i niezrozumienia dotyczące testowania oprogramowania. Jak sam przyznał na samym początku inspiracją była książka Geralda Weinberga, a uważni czytelnicy pewnie zauważyli swego czasu, że pozycja ta i na mnie zrobiła odpowiednie wrażenie. W zasadzie wszystko to co można powiedzieć o książce, można powiedzieć o prezentacji. A że prezenter warsztat ma, to słuchało się z przyjemnością. Więc jeśli ktoś zajmuje się jakością w IT, albo chce się zajmować, i jeszcze tej książki nie przeczytał, nie ma wyjścia, musi. Jak dla mnie lektura obowiązkowa.
Następnie przyszedł czas na Michała Gaworskiego i jego opowieść o TDD. Bardzo sympatycznie przedstawione co to jest i z czym to można zjeść. Jakie są mity i nieporozumienia związane z TDD. Na jakie pułapki możemy się natknąć próbując wdrożyć takowy sposób. Kiedy warto, a kiedy niekoniecznie. I tak dalej, i tym podobne. Zdecydowanie na plus.
Po nim, na scenie pojawili się członkowie poznańskiego Ptaqa opowiadając parę słów o swoim przedsięwzięciu. Inicjatywa ciekawa, może by tak pomyśleć i u nas nad Odrą i Płonią o ponownej próbie rozkręcenia czegoś takiego (lokalny SPIN umarł jakiś czas temu)?
Potem mieliśmy krótkie prezentacje na temat projektów SJSI wybranych w zeszłym bodajże roku do realizacji, mających na celu wspomożenie testerskiej braci. Jednakże co to za projekty? Nie pamiętam. Kompletna dziura w głowie... Wybaczcie.
Tak więc przyszedł czas na obiad, w identycznej formie co dzień wcześniej. Tym razem zdarzyło się wymienić parę słów z lokalnymi przedstawicielami branży (również zapraszamy na naszą Konferencję ;)). A po obiadku przyszła kryska na kolejne sesje.
Ja swoją rozpocząłem od poważnego błędu w wyborze. Mianowicie coś mnie podkusiło przejść się na prezentację Piotra Piotrowskiego o kompresji listy przypadków testowych. Temat nie powiem intrygujący, ale... ...ale poczułem się jak red. Tomaszewski szykujący kolejny odcinek „Zakrętasów Nauki”. Mianowicie prelegent postanowił zafundować nam wykład naukowo-akademicki, niestety w formie tej najgorszej „akademickiej dydaktyki”. Referowanie do tablicy, usypiający i nieskładny styl przemowy, kompletnie nieczytelne diagramy, wzory i cuda wianki podlane sosem przeświadczenia o wyjątkowej wartości „odkrycia”. Problem w tym, że jako przedstawiciel dolnych 79% populacji nie byłem w stanie tej wyjątkowości wyłapać. Widocznie, za niski poziom samorozwoju aby wyłapać z niej coś innego, niż „skoro mamy wspólne kroki w przypadkach testowych, to je wykonamy «razem do kupy»”. No, ale to raczej popularna praktyka warsztatowa. Tymczasem nawet nie było zająknięcia się, np. jak w praktyce lepiej oceniać kiedy możemy tak zrobić, żeby nic się nam nie pokaszaniło niż metodą „na udo” (czyli udo się lub się nie udo ;)). Kompletne rozczarowanie niestety.
Kolejnym chętnym do podzielenia się z publicznością był Bartosz Szulc. Szczęśliwie okazał się skuteczną odtrutką po poprzedniku. Bartek postanowił podzielić się z nami swoimi (i zespołu) przemyśleniami i wyborami powstałymi w trakcie konstruowania własnego środowiska do testów zautomatyzowanych. Prezentacja raczej z gatunku tych inspirujących do samodzielnych poszukiwań podobnych rozwiązań (wszak czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że coś można zrobić) niż gotowiec podany na talerzu. Do tego następna potwierdzająca, że obrana droga budowy własnego środowiska zamiast korzystania (a wcześniej wyżebrywania funduszy od Szefostwa ;)) z gotowych rozwiązań może być słusznym rozwiązaniem. Jedyny zgrzyt nastąpił pod koniec, i to nie z winy prezentującego. Otóż nie zmieścił się w czasie przeznaczonym na wystąpienie, dosłownie zostało mu dwa-trzy kończące zdania, jednakże „opiekun” sesji ze strony organizatorów stanowczo i bezdyskusyjnie stwierdził, że nie, kończymy i basta. Po czym... ...zaprosił na półgodzinną przerwę... W tym momencie nie tylko mi mówiąc oględnie opadły witki...
Po wspomnianej przerwie wybrałem się skuszony interesująco brzmiącym tematem na jeszcze jedną prezentację pracowników Hewletta-Packarda. Mianowicie Ewa Nowicka i Łukasz Żebrowski mieli przedstawić „Techniki transferu wiedzy w procesie wdrażania testera w projekt”. Szczerze mówiąc, chyba za dużo sobie obiecywałem, przez co spotkało mnie rozczarowanie. Rozczarowanie gdyż prezentacja okazała się strasznie ogólnikowa. Już pomijam to, że jakoś tak prowadzone nie do końca składnie i szparko. Problem w tym, że pokazano co należy w tym transferze zrobić, ale nie pokazano jak. Moim kłopotem jest brak pomysłu na jak, bo do co to, w dużej mierze sam doszedłem analizując problemy w zespole. Tak więc nadal z kłopotem zostałem.
Wreszcie na zakończenie, namówiony przez Koleżankę, udałem się na wykład Jakuba Bryla o tym, czy Dział Zapewnienia Jakości to li tylko oprogramowanie. Jak słusznie P.T. Czytelnicy podejrzewają, było o tym, że nie. Można się było dowiedzieć, co można testować w dostarczanym rozwiązaniu poza samym oprogramowaniem. Tak więc było o testach produktu takich jak testowanie infrastruktury, mechanizmów kopii bezpieczeństwa czy mechanizmów monitorowania pracy. O testowaniu procesów (w sensie procesu biznesowego wykonywanego przy udziale naszej aplikacji) i dostarczanej dokumentacji. Także zasoby ludzkie mogą podlegać testowaniu, np. czy nasz dział pomocy posiada wystarczającą wiedzę o dostarczanym rozwiązaniu. No i o testowania kontrahentów/partnerów, czyli czy są w stanie wywiązać się np. z zobowiązań gwarancyjnych. Podsumowując całkiem ciekawa prezentacja o tym, że spojrzenie na jakość produktu powinno być w miarę możliwości dość szerokie. Bezpośrednio po jej zakończeniu zostaliśmy pożegnani, drobne podziękowania za udział i „możecie iść”...
...tymczasem okazało się, że nie do końca, bo po krótkiej było jeszcze oficjalne zakończenie. No ale uczestnicy w dużej mierze już się porozchodzili.
Na koniec krótka opinia o konferencji jako całości. Powiem tak, jeśli chodzi o poszerzenie horyzontów, nie było źle, ale gdybym miał z własnej kieszeni płacić te sześć stów plus wat... To nie wiem czy bym się zdecydował. Może więc trochę szczegółów dlaczego tak.
Na koniec krótka opinia o konferencji jako całości. Powiem tak, jeśli chodzi o poszerzenie horyzontów, nie było źle, ale gdybym miał z własnej kieszeni płacić te sześć stów plus wat... To nie wiem czy bym się zdecydował. Może więc trochę szczegółów dlaczego tak.
Najpierw pozytywy:
- Lokalizacja konferencji, dosłownie pięć minut od dworca.
- Ogólny, uśredniony poziom prezentacji powyżej przyzwoitego.
- Świetny pomysł z panelami dyskusyjnymi, nawet mimo nie najlepszej realizacji. Moim zdaniem wart kontynuowania i doszlifowania, a także zgapienia przez inne konferencje w których zdarza mi się uczestniczyć.
- Okazja poznania choć odrobinkę środowiska „testerskiego”.
- Specjalny numer magazynu C0re poświęcony konferencji, gdzie zamieszczono „zartykualizowaną” część prezentacji.
Teraz zaś dziegieć:
- Infrastrukura techniczna sal konferencyjnych - nagłośnienie i internet. Rozumiem, że nie do końca za to organizatorzy odpowiadają, ale warsztaty nieodbyte bo sieć nie działa, mikrofony z notorycznie padającymi bateriami przez oba (!) dni... Ciężko to nie zaliczyć do minusów.
- Organizacja taka trochę na kolanie - brak oznaczeń sal, nieusprawiedliwione zmiany agendy na ostatnią chwilę i inne mniejsze lub większe wpadki. A to przecież niepierwsza edycja.
- Za krótki czas przeznaczony na prezentacje, do tego praktyczny brak marginesu, przez co, mało kto „wyrabiał się” z tematem. Jasne, niby każdy prelegent wiedział ile ma czasu, ale jednak zawsze się jakieś „przeszkadzajki” trafią chociażby w formie pytań czy czasie na „instalację” siebie na scenie. Jak już wspomniałem, niepierwsza edycja, można było przewidzieć i minimalizować. Darmowe konferencje jakoś sobie z tym problemem radzą.
- Wprowadzenie w błąd jeżeli chodzi o ankiety. Czyli najpierw gadka, że anonimowe (na arkuszu nie było, żadnego pola na imię nazwisko, jedynie na bliżej nieokreślony id który okazał się numerkiem malutkim druczkiem na identyfikatorze), ani słowa o losowaniu nagród wśród wypełniających ankiety, wręcz namawianie do oddawania ankiet w formie elektronicznej dopiero po powrocie z konferencji. A przy losowaniu nagród jakieś zdziwienie i uśmieszki, że większość ankiet niepodpisana, albo, że wylosowanej osoby nie ma na sali (skąd miały być, skoro nie wiedziały o żadnym losowaniu?)...
- Zresztą losowanie było w trakcie „zamknięcia”, które odbyło się parę minut po tym, jak pożegnano i podziękowano uczestnikom...
- Zachowanie części organizatorów, takie jak np. łażenie po sali w trakcie prezentacji i to nie gdzieś chyłkiem, tak żeby nie przeszkadzać, tylko środkiem, powoli. Jakieś rozmowy na głos o dupie Maryny...
- Jeśli chodzi o zachowanie, to na osobny punkt zasłużył sobie przewodniczący (aktualnie wiceprezes SJSI) Lucjan Stapp. Zdecydowanie poniżej krytyki. Oprócz powyższych, to zaczął spektakularnie od objechania pierwszego z prelegentów niczym jakiegoś studenta na zaliczeniu za formę prezentacji. Owszem, mi też się nie podobała ilość anglicyzmów, ale... ...ale forma zwrócenia uwagi niekoniecznie akceptowalna nawet w stosunku do tych studentów, a co dopiero na forum niby profesjonalnej konferencji. Można było wymienić te uwagi w kuluarach, w bardziej kulturalny sposób przecież. Dalej też było „ciekawie” - wyrywanie się z własnymi pytaniami, uwagami zamiast dania najpierw szansy na te pytania Publiczności. Zabieranie czasu z prezentacji na ogłoszenia „parafialne” (rekord to wcześniej wspomniany początek drugiego dnia), a potem upominanie prelegentów, że czas im się skończył (a przepraszam, z czyjej winy?). Wszystko zaś przyćmione finałem, czyli gonieniem i wyrywaniem mikrofonu prelegentowi w środku prezentacji, bo informacja „niecierpiąca zwłoki”, chociaż można było poczekać spokojnie na przerwę.
Bilansując, niezła merytorycznie konferencja mocno popsuta przez masę niedociągnięć i wpadek organizacyjnych. Rażących dla konferencji płatnej i jednak nie świeżej na rynku, tylko z jakąś już tradycją. Bo nie oszukujmy się, część z tych wpadek byłaby wybaczalna na np. darmowym Devcrowdzie czy Confiturze (a jednak tam się nie zdarzają!) czy na debiucie, bo mogło zabraknąć doświadczenia. Jednak od kolejnej już edycji, organizowanej przez jednak poważne stowarzyszenie profesjonalistów, za udział w której trzeba było zapłacić wcale nie symboliczną kwotę należy wymagać więcej. Stąd i takie moje rozdwojone odczucie wartości uczestnictwa i nieprzekonanie do uczestnictwa w ewentualnych kolejnych edycjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz