sobota, 7 lipca 2012

Izy deszczowe piosenki letnią porą

Chwała!
No tak, Euro, praca, praca, Euro, a zaległości się dzienniczkowe narobiły i same się nie nadgonią. Czas więc trochę sobie przypomnieć jak się wpisy tutaj wypacało.
Na pierwszy ogień trochę kultury, a może nawet Kultury. Otóż w ostatnią, deszczową niedzielę czerwca, zdarzyło mi się wybrać na koncert Isabelle Geffroy, znanej ciut lepiej jako Zaz...
No i pozamiatała... Niesamowita energia, radość bijąca z Artystki momentalnie rozgrzała w dużej mierze przemoczoną Widownię i porwała do wspólnego cieszenia się występem, mimo iż, jak podejrzewam, większość rozumiała francuski na takim samym poziomie jak ja, czyli zerowym. Wspólnego, bo z Zaz i akompaniujących jej Muzyków ta radość z grania akurat tu i teraz wręcz kipiała. Przez te bite dwie godziny, cały czas miało się wrażenie jakby grali właśnie najważniejszy koncert w swoim życiu, dla swojej najukochańszej Publiczności. Coś cudownego.
Muzycznie zaś, jeśli ktoś zna płytę koncertową „Sans Tsu Tsou” wielce zaskoczony być nie mógł, choć oczywiście tzw. plejlista była trochę przemieszana i rozszerzona (np. o Ma Folie, La vie en rose czy I'm so excited). Zaskoczeni zaś mogli być Ci, co Zaz znali tylko z debiutanckiej płyty, bo aranż nawet znanych i lubianych utworów bywał zaskakujący. W wielkim skrócie, czasem było normalnie,
czasem dziwnie,
czasem kameralnie
i czasem z przytupem, a nawet wykrokiem.
Jednym słowem było zaś cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz