Jak tłumaczyłem się w poprzednim poście, trochę mi się zabradziarzyło i zaległości powstały. Dotyczy to też podsumowania wyprawy łupieżczej na Warszawę w przełomie czerwca i lipca (znaczy się tydzień temu). Precyzyjnie wybranym celem był tym razem kampus Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie miała miejsce tegoroczna edycja Confitury.
Ponieważ upłynęło już trochę wody w Wiśle od tego wydarzenia, i chcący mieli okazję poczytać relację innych, mniej leniwych Uczestników pozwolę sobie ograniczyć się jedynie do kilku słów wrażeń z poszczególnych prezentacji uważając, że nie ma zbyt dużego sensu w powtarzaniu w zasadzie tych samych uwag, zastrzeżeń i pochwał co do spraw ogólnie i szeroko pojętej organizacji.
Pierwszą prezentacją była prezentacja przedstawicieli jednego ze sponsorów — dokładniej firmy Akamai — dotycząca rozwiązywania problemów związanych z szeroko rozumianą sprawnością aplikacji w tzw. chmurze. Oczywiście rozwiązania w oparciu o działalność rzeczonej firmy, ale to chyba zrozumiałe. Może nie było porywająco, ale muszę przyznać, że parę interesujących rzeczy wyłapałem sobie i odłożyłem w zakamarkach pamięci. Nie mam na co dzień takich problemów, więc trudno wdawać się w szczegóły, ale parę haseł zawsze warto gdzieś mieć z tyłu głowy. W razie Wu. To raz. Dwa, że nie była to nachalna reklamowa gadka, tylko w miarę profesjonalne przedstawienie swojego produktu. To co mi się nie podobało, nie jest związane z prezentującymi, ale podejściem tych dla których to była prezentacja. Mianowicie, spora część uczestników konferencji, miała tą konkretną prezentację tam gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę bezrefleksyjnie od razu na wejściu. Z samego założenia, że na sponsorów nie ma iść, lepiej watahą zgarniać koszulki, długopisy i inne gadżety ze stoisk na korytarzu, nim frajerzy co zostali też na to wpadną. Nie rozumiem... Znaczy się rozumiem, i nie mogę się nadziwić. Halo! Konferencja bezpłatna tak? Dwadzieścia cztery inne prezentacje, wyszynk i popas, kupa wiedzy za kompletną darmochę pieniężną, więc może trochę okazania szacunku dla pracy tych dzięki którym to się mogło odbyć. Przecież to NIC nie kosztuje.
Jako drugą sesję wybrałem prezentację Grzegorza Dudy o tym jak z zapracowanego stać się wydajnym i efektywnym pracownikiem. Można się było dowiedzieć tego i owego o organizacji własnej pracy, jak sobie można to i owo usprawnić, czy też gdzie mogą leżeć przyczyny, że jakoś tak czasem nam idzie jak po grudzie. Niby zasypiać, nie zasypiałem, ale jakoś tak hmmm... spodziewałem się chyba czegoś więcej. Może dlatego, że większość propozycji znam już i stosuję sam, w tej czy innej postaci. A mimo to, nadal mam czasem ewidentnie kłopoty z wyrabianiem się. Więc ja tam leku na całe zło nie znalazłem, ale widziałem, że co najmniej paru współsłuchaczy już tak. Tak czy siak, czas nie był zmarnowany, bo chociaż się upewniła ma osoba w przekonaniu o swojej słuszności ;)
Następnie nie mogłem sobie odmówić pojawienia się na prezentacji dawno nie widzianego Waldka Kota. Tym bardziej, że temat mnie interesujący, a na Waldka prezentacjach, nie chwaląc się, było się paru i zawsze było ciekawie. Tym razem też. Owszem, nie była to prezentacja z której wychodzi się i można od razu siadać do wykorzystania tematu produkcyjnie, ale też bądźmy szczerzy temat invokedynamic, to nie temat na 50 minut. Świetna zajawka tematu do dalszego samodzielnego zgłębiania, tak akurat, żeby człowieka zaciekawić, zaintrygować, pokazać do czego to można użyć, a jednocześnie nie zabić go nadmiarem technikaliów. Uwielbiam takie wykłady. Bo cóż można zrobić innego w tak krótkim czasie jak właśnie nie zainspirować? Nie zaciekawić? Nie zasadzić tego ziarenka? A Waldek potrafi to zrobić jak mało kto w Polsce.
W kolejnej sesji, niestety koniec końców nie wybrałem się nigdzie. Nie było w niej wyraźnego tematu pode mnie. Niby było o nie pisaniu w Javie, ale sam dawno głównie w niejawie piszę. Niby było o testach, ale ileż można o tym samym słuchać? (Tym bardziej mając w planach wykład Tomka Kaczanowskiego) Niby było o szacowaniu, ale cóż jakoś wolałbym, żeby to współpracujący ze mną ekonomy projektów się przechodzili na takie „szkolenia”. Niby było o pisaniu sieciowych podbudów, ale jakoś tak nie kręci mnie to. No i na wybieraniu z którego korytka by tu zaczerpnąć jakoś czas minął, że przepadło. Trudno, sam sobie winien.
Po obiedzie zaś zaniosły mnie nogi na wspomniane wystąpienie Tomka Kaczanowskiego. Znam Tomka z sieci, chociażby z jego udzielania się w społeczności związanej z TestNg, którego sam jestem miłośnikiem. Tak więc byłem ciekaw, co ma do powiedzenia. No i wrażenia podobne co do Grzegorza Dudy. Niby nie było nudno, niby nawet człek się wciągnął troszku, ale jakoś tak został jakiś taki nieokreślony niedosyt. Nie wiem, zabrakło mi podejścia na zasadzie: problem, złe rozwiązanie, takie sobie, wręcz idealne. Za dużo też, moim zdaniem, było podejścia typu „to przecież oczywiste”. Może dla paru bardziej doświadczonych „testerów” tak, chociaż i mi się zdarzyło parę chwil, gdzie musiałem się bardziej skoncentrować żeby tą oczywistość wyłowić. A patrząc po paru twarzach i gumowym uchem wyłapując dźwięki z tła, mam wrażenie, że część widowni przytakiwała tą oczywistość raczej z niechcenia wyjścia na głupka niż ze zrozumienia. Bywa. Nie chcę przez to powiedzieć, że prezentacja do kitu, ale szczerze mówiąc trochę się więcej spodziewałem od postaci kreującej się jednak na wiodącą w kwestii testów programisty. Aczkolwiek nadal Jego książka o TestNg na liście „do przeczytania” jak najbardziej i żal, że się wygrać nie udało.
Następnie, znów trochę z braku laku (bo tak się nieszczęśliwie złożyło, że te interesujące mnie prezentacje, albo przepadły w głosowaniu, albo znalazły się w tych samych oknach), przeniosłem się do sali marmoladowej posłuchać o łowcach głów. Uprzedzając obawy mojego obecnego Pracodawcy, nie dlatego, że szukam pracy, ale czasem dobrze się czegoś dowiedzieć o tym, jak świat jest zbudowany. Powiem tak. Bardzo miłe rozczarowanie, choć nie do końca na temat. Znaczy się, prezenterka zgrabnie przedstawiła jak działają procesy rekrutacyjne, ale jakbym miał teraz pisać CV to nadal nie wiem, jak, żeby się nie kurzyło. Czy to minus? Dla mnie nie, bo nie szedłem z jakimś wielkim nastawieniem, ale dla paru osób bardziej nastawionych na szukanie pracy (co było widać po przekroju wiekowym słuchaczy) pewnie dość sporym. Może lepiej by było jakby Pani wspomniała, że zawsze można poszukać pracy poza Warszawą? Czasem może być o nią łatwiej. Ba, nawet żyć się i na Dzikim Zachodzie da całkiem nieźle ;)
Na ostatnią z dobrowolnych prezentacji, wybrałem prezentację Sławka Sobótki. I tu mam problem. Z jednej strony zaprawdę fajnie poprowadzona, rzeczowo, fachowo a jednak z luzem. Pełna profeska. Z drugiej, no, kurde, ale ja już na tym byłem. Rok temu. Tylko, że kto inny prowadził, i trochę inne slajdy miał. I tak się zastanawiam, ponieważ podobna przygoda mi się przytrafiła właśnie na poprzedniej Confiturze, na kogo by tu winę zrzucić? Na siebie, że, sklerotyk, nie pamiętam na czym byłem w zeszłych latach, czy na Organizatorów, że przez sito im takie numery przechodzą? Może Szanowni Czytelnicy pomogą w wyciągnięciu konsekwencji? ;)
Na koniec zaś kolejne wystąpienie „sponsorskie”, czyli Wojciech Seliga o tym co zrobić, by być obłędnym na rozmowie o pracę. Mocno kontrowersyjna, i jak widać również po reakcjach na sieci, chyba wzbudzająca najwięcej przemyśleń część konferencji. Z jednej strony, facet ma sporo racji, bo jednak mówi o przypadkach obłędnych, przekozakach, a ilu takich rzeczywiście mamy? Nie, nie mówię o osobach które się za takie mają, ale o takich które rzeczywiście tymi kozakami są. Więc trudno się dziwić, że i wymagania spore, i spory kubeł zimnej wody na tych którym się wydaje, że hohohocotoniemyiklękajcienarody. Z drugiej jednak nie mogłem się oprzeć, że wybór wielu kryteriów obłędności wątpliwy, jak i, że prowadzący sam spełnia raczej wrażenie tego hohohocotoniemyiklękajcienarody niż rzeczywistego wymiatacza. Może rzeczywiście jest takowym wymiataczem, ale... ale w takim razie nad wizerunkiem bym radził popracować. Bo może i ejwsom diweloper, ale na pewno nie ejwsom prezenter. W każdym razie jeśli o moje opinie co do tematu chodzi, to w dużej mierze zgadzam się raczej z Koziołkiem niż z przedstawiającym. Cóż, może się mylę, ale znów jam nie obłędny programista tylko zwykły, acz dumny, rzemieślnik. Robię swoje, najlepiej jak potrafię i tyle (a że przy okazji zdarza się temperować samopoczucie tym hohohocotoniemy to inna sprawa. Za to mi przecież Szef płaci ;)).
Podsumowując zaś. Mimo, iż mam wrażenie, że wywiozłem z Warszawy tym razem mniej niż w latach ubiegłych (wszak nie zawsze jest wiosna, panie sierżancie), to i tak uważam wyprawę za udaną. Niniejszym składam szczere podziękowania Organizatorom, Partnerom, Wolantariuszom, Kelnerom i wszystkim dzięki którym konfitura z tegorocznych zbiorów się odbyła. I jednocześnie ślę groźbę niekaralną (?) — Ja tu jeszcze wrócę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz