niedziela, 6 marca 2011

Prawdziwie męskie zaległości nadrabianie

Sława!
Tak jakoś dziwnie się złożyło, że przez ponad trzydzieści lat żywota swego nie udało się mej skromnej osobie być w kinie na filmie reprezentującym tak wielce szanowny gatunek jakim jest western. Ku mojej szczerej rozpaczy gatunek wielbiony przeze mnie, dostarczający dzieł artystycznie genialnych lub o ten geniusz mocno się ocierających, jest gatunkiem ginącym. Gdybym miał wymieniać postacie z panteonu moich ulubionych artystów filmowych, to ileż z nich maczało w westernach swoje palce? Choćby takie tuzy jak Sam Peckinpah, John Ford, John Sturges, John Wayne, Gary Cooper, Robert Redford, Paul Newman, Henry Fonda, Charles Bronson, Lee Marvin, James Coburn, Yul Brunner, Steve McQueen, Lee van Cleef, Eli Wallach, Ernest Borgnine... No i oczywiście Wielka Trójka: Clint Eastwood, jako aktor mający na koncie wiele świetnych ról z Bezimiennym na czele, a jako reżyser cudowne Bez Przebaczenia. Enio Morricone geniusz muzyki filmowej którego utwory wciąż porywają serca i stadiony. Oraz Sergio Leone, który jak chyba nikt inny potrafił snuć pełne emocji i napięcia Opowieści o Dzikim Zachodzie.
Dlatego też moje serce wielką radością napełniła wieść, iż z gatunkiem tym zmierzyć się postanowili także lubiani i cenieni przeze mnie Bracia Coen. I w pojedynku tym przegranymi są tylko Ci, co Prawdziwego Męstwa nie obejrzą. Opowieść (a stali Czytelnicy wiedzą, że Opowieść to to co w kinie wielbię najbardziej) której nie powstydzili się najwięksi mistrzowie gatunku, przepięknie ukazana w zdjęciach Rogera Deakinsa i wsparta wysokich lotów muzyką Cartera Burwella, snuta jakże kunsztownie przez Josha Brolina,  Barrego Peppera, Matta Damona i przede wszystkim (czapki z głów!) przez Jeffa Bridgesa i Hailee Steinfeld. Dziękuję Im Wszystkim!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz