Sława!
W minioną sobotę miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczenia w naszej, kochanej, lokalnej konferencji Java4People (wiadomo, darmowy obiad ;)). Zaczęło się miło, bo ochrzanem od Leszka za spóźnianie się (oj, ledwie ze trzy minutki ;)), na szczęście potem było lepiej. O naprawdę wysokim poziomie prelegentów niech świadczy fakt, że takiemu "byłemu" programiście Javy, co to szybko się nudzi i mało rozumie, jak ja, ani razu się nie ziewnęło ;) Ale może po kolei.
Na pierwszy ogień poszedł Paweł Szulc z prezentacją na temat testowania EJB. To co mnie ucieszyło w niej szczególnie, to przede wszystkim pokazanie, że testowanie własnego kodu nie gryzie, i nawet w "takim" EJB da się to prosto zrobić. A dlaczego mnie to ucieszyło? Bo może dzięki temu będę ja, lub ktoś mi podobny mniej roboty ;) Wbrew ogólnej opinii robienie reopen na zadaniach w jirze mnie nie jara szczególnie ;)
Drugim rzutem, przyatakował Waldek Kot o kometach i miasteczkach w Normandii, coś nowego, interesująco się zapowiadającego i wraz z upowszechnianiem się technologii "odwrotnego ajaksu" czuję nosem kolejne wyzwania (no, może wyzwanka) przy testach funkcjonalnych aplikacji sieciowych.
Po nim chwila wytchnienia, zużyta na relaksujący spacerek do cukierni, aby coś przekąsić (ha! nie lubię pizzy i wolę Pepsi, nic dziwnego, że już nie pracuję jako programista ;)), a po przerwie kolejna fala prelegentów.
Zaczął ją Andrzej Śliwa rzucając parę słów o gitach. Ciekawe, ciekawe, w święta chyba sobie popróbuję trochę, bo możliwości to to ma fajnych parę.
Następnie Jacek Laskowski jak zwykle dał popis, z niezwykłym polotem prezentując atrakcyjne szynki. Aż szkoda, że sieć to Zło ;), bo korci rzucić wszystko i zostać fanboyem Grailsów, tymbardziej, że, jak pokazał Szanowny Prowadzący, niespodziewane wyjątki, błędy i wypaczenia nie są czymś strasznym... ;)
Ostatnim próbującym uśpić więcej niż jednego prelegenta (tak, tak, trudno w to uwierzyć, ale Jackowi L. się jednego uśpić, i obudzić, udało ;)) odważnym był Maciek Majewski, tym razem nietypowo, bo... o aplikacjach sieciowych. Konkretniej o wiosennych pływach, a wiadomo, że wiosną wszystko pływa żwawiej.
Potem losowanie nagród, chwilka sprzątania, i można było wpaść na integrację (pozdrawiamy Lublin, Warszawę, Wrocław i kogo tam jeszcze przywiało), napić, najeść się, lulków napalić, karczmy ledwo nie rozwalić... Oby za rok, było co najmniej równie fajnie (czyli, Leszku, wreszcie coś wygram, zgoda? ;)).
P.S. Jak widać po pierwszych komentarzach temu Panu i temu też się podobało, więc chyba coś być na rzeczy musi... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz