wtorek, 17 kwietnia 2012

Tłumnego zgromadzenia dewizowych rozwijaczy wrażeń opisanie

Chwała!
W ostatnią sobotę udało mi się, zgodnie z zapowiedziami, uczestniczyć w kolejnej odsłonie, naszej szczecińskiej konferencji, od tego roku znanej jako DevCrowd. Podobnie jak w roku ubiegłym, odbyła się ona w gościnnych progach Wydziału Informatyki Politechniki Szczecińskiej. Tak więc, wszelkie plusy i minusy lokalizacji dobrze znane, nie chce mi się powtarzać. Wszak lenistwo cnotą w naszych zawodach ;) .
W kwestii rozpoczęcia, powiedziałbym, powtarzalny standard tego typu imprez, czyli rejestracja, pobranie zestawu gadżetów i reklamówek, i przejście do jednej z sal na tradycyjne parę słów przywitania i informacji organizacyjnych. Tutaj też bez zaskoczenia, krótkie przywitanie w imieniu władz gościnnej uczelni wygłosił dr inż. Włodzimierz Ruciński, w imieniu organizatorów spiritus movens całego przedsięwzięcia Leszek Gruchała.
Po rozpoczęciu zaś przyszedł czas na chłonięcie wiedzy, znaczy się na udanie się na wykłady, lub jak ktoś wolał, na warsztaty. Moja skromna osoba udała się na prezentację Sebastiana Pietrowskiego. Mam nadzieję, że się prelegent nie obrazi, ale wiedząc już z poprzednich doświadczeń jakiego mniej więcej stylu prezentowania się spodziewać nie nastawiałem się na szoł czy porywający styl opowieści. Nastawiłem się na liczenie, że przygotowanie merytoryczne prelegenta w połączeniu z moim „praktycznym” zainteresowaniem tematem (na podstawie zajawki z agendy) dadzą w miarę pozytywny skutek. I dało. Nawet wypadło lepiej niż się spodziewałem. Cóż, Sebastian raczej nie należy do mistrzów porywania tłumów, i jego prezentacje, moim skromnym zdaniem, należą do tych na które trzeba iść w jakiś sposób przygotowanym i zaciekawionym tematem. Natomiast jeżeli ktoś idzie na zasadzie, a posłucham, bo nie wiem co wybrać innego,  może mnie wciągnie, no może mieć kłopoty właśnie z tym wciągnięciem. Na plus natomiast muszę przyznać merytoryczne przygotowanie, wie o czym chce mówić i co mówi, czuć wiedzę. Minusem zaś i przeszkodą w osiągnięciu jeszcze lepszych rezultatów „szołmeńskich” (w sensie zaciekawiania osób „przypadkowych”) jest takie wrażenie lekko stremowanego, lub zbyt skupionego, czy skoncentrowanego na nie popełnieniu błędu. Tak ociupinkę więcej luzu i byłoby super. Co do treści? Nie mam się czego przyczepić. Bardzo fajne pokazanie jak można pozytywne aspekty programowania funkcyjnego przenieść do programowania obiektowego. Co w nich według prelegenta i dlaczego jest pozytywnego, jest materiał do przemyślenia. Co ciekawe, z pewnym zaskoczeniem odkryłem, że bezwiednie do części z tych porad sam doszedłem na zasadzie „tak chyba będzie lepiej” i nawet nie wiedziałem, że za nimi stoi jakaś tam większa teoria. Przy okazji to chyba była pierwsza prezentacja na konferencjach które odwiedziłem która bez problemu i wyczerpując w zasadzie temat zakończyła się spokojnie przed czasem. Szok! Tym większy, że wychodząc nie miałem uczucia jakiegoś niedosytu czy potraktowania tematu po łebkach i na odwal się. Wręcz przeciwnie. Szacuneczek.
Drugą sesję spędziłem zaś na wysłuchaniu Jakuba Bieniaszewskiego. Z tego, co sobie przypominam nie miałem wcześniej przyjemności, i te pierwsze spotkanie uważam za pozytywne. Wykład nie był, jak można się było zorientować z agendy, skierowany tak bezpośrednio do, że się tak wyrażę, „programistów-klepaczy”, a raczej do tych którzy mają do czynienia z kierowaniem projektami w mniejszym lub większym stopniu. Fajnie było zobaczyć tak w pigułce czyjeś doświadczenia na tym polu, na jakie problemy i jak rozwiązane się natknął i skonfrontować to sobie z własnymi. Wielce pouczająco. Jedyny może minus, to to, że w pewnym momencie wywiązała się zbytnia dyskusja między dwoma, trzema osobami na widowni, nie do końca dotykająca meritum prezentacji. Na szczęście nie doszło do eskalacji i prezentacja mogła spokojnie pójść dalej. Nie to, że mam coś przeciwko drobnym dyskusjom na widowni, ale przede wszystkim muszą one trzymać się sedna i nie wybiegać gdzieś w stronę interesującą li tylko dyskutantów. Takie rzeczy to już prosimy w czasie przerwy, czy na raucie pokonferencyjnym.
Kolejna godzina, to jak już wcześniej wspominałem w planażu, coś na co ostrzyłem sobie zęby najbardziej. Czyli wystąpienie Tomasza Kopacza. Cóż mogę powiedzieć. Opowieści zasłyszane nie były przesadzone. Bardzo, ale to bardzo fajnie przedstawione możliwości nowego TSF od Microsoftu, bez nachalnego marketingu, tylko z rzeczowością, jako pokazanie tego czego możemy oczekiwać od tego typu oprogramowania. Jako programiści, kierownicy, klienci, czy też testerzy. Klasa. Prezentacja. Acz rozwiązanie przedstawione też niczego sobie, i tu muszę się uczciwie przyznać, że co jak co, ale Microsoft narzędzia programistyczne robić umie. Jakby było jakieś Visual Studio Express dla JVM, kto wie, czy nie byłaby to bardzo poważna konkurencja nawet dla Intellij Idea. Dodając, że jestem akurat w fazie poszukiwania podobnych rozwiązań do wprowadzenia na poważnie w swoim dziale to wybór tej prezentacji strzał w dziesiątkę. A, że udało się, pierwszy raz w życiu, dostać drobny gadżecik za aktywność, tym bardziej wychodziłem zadowolony. Z czystym sumieniem mogę polecić, jeśli będą Czytelnicy mieli kiedyś okazję do posłuchania Tomka, walić jak w dym, nie pożałujecie.
Następnie przerwa obiadowa, typowy wikt dowozowy, bez szaleństw, ale smacznie. Chwila na odsapkę i odrobinę higieny i już trzeba było wracać na kolejną sesję. Tym razem posłuchać Koziołka. Bez jakiś specjalnych fajerwerków, ale dosyć fajnie się słuchało, o dość nietypowych i raczej nieoczywistych rozwiązaniach. Może czasem trochę pachnących prowizorką, ale skutecznych, działających i nie aż tak pracochłonnych, co rozwiązania „kanoniczne”. Zresztą przyznajmy się szczerze, ile razy używaliśmy łyżki albo noża zamiast śrubokręta? I co? Efekt był ten co trzeba? No właśnie.Czasem po prostu nie ma sensu, ani opłacalności w wytaczaniu dział, skoro można ustrzelić procą leżącą akurat pod ręką.
Na koniec zaś wybrałem się na „nadmiarową” prezentację Jacka Laskowskiego o Clojure. Drugą tego dnia, dość nieoczekiwaną, w ostatniej chwili zastępującą nie mogącego przybyć niestety Pawła Szulca. Powiem wprost, poszedłem na to, raz bo konkurencja nie wydała mi się specjalnie atrakcyjna, dwa, bo Jacek należy do tych prelegentów, którzy potrafią w jakiś przedziwny sposób zaciekawić każdym tematem. Chyba nawet jakby byłyby to analizy wpływu populacji pingwinów na rozwój kolarstwa w Nigrze. W każdym razie kompletnie bez żadnych oczekiwań, bez przypomnienie sobie co to, to Clojure (poza samymi podstawami - funkcyjny i dużo nawiasów ;)) zasiadłem i niech się dzieje wola Nieba. A co. W zasadzie na tym mógłbym skończyć, ale po prezentacji to sam Prelegent mnie prosił o moje wrażenia, stwierdzając, że miałem taki zainteresowany wyraz twarzy. Tak więc muszę coś więcej napisać, tym bardziej, że po przerwaniu nam rozmowy, jakoś się nie zgadało już na powrót. Więc... Z powodu całkowitego pójścia na żywioł, nie wiedząc kompletnie co ma być, udało mi się skoncentrować głównie na innych rzeczach niż... Clojure. I to największy plus, lelum polelum. Gwoli ścisłości, nadmienić muszę, że ta sesja była takim w pewnym sensie warsztatem, albo spojrzeniem przez ramię na Jacka przy pracy. Po pierwsze dla mnie świetne to było w odbiorze, bo Jacek ma przede wszystkim jedną, bardzo pozytywną dla mnie cechę. Mianowicie bije z niego radość z tego co robi. Ile razy Go słuchałem zawsze miałem wrażenie, że to co prezentuje go rajcuje i tym razem nie było inaczej. Po drugie, fajnie mi było popatrzeć na pracę kogoś w sensie, nie co tam wyprodukuje, tylko jak do tego podchodzi. Jak rozwiązuje problem, jakich narzędzi używa, jak dochodzi do jakiś rozwiązań. Normalnie można się wyleczyć z kompleksów ;), widząc, że takie sławy też gdzieś sobie czasem jakiś kawałeczek kodu sprawdzą na boczku ;). Ponieważ do tego w trakcie, gdzieś te moje wiadomości o przedstawianym języku z innych prezentacji, czy artykułów się przypominały, to tak jakoś  niepostrzeżenie, podświadomie zaczęła mi tam kiełkować myśl, że może tego Clojure (albo jakiegoś innego języka funkcyjnego) spróbować liznąć samemu głupie by nie było. Inna sprawa, czy wytrzyma ona do momentu wreszcie wymiany domowego sprzętu na coś co pociągnie jednak środowisko programistyczne w sposób nadający się do niefrustrującego użycia.
Zakończywszy podziwianie Prelegenta ostatniego czas był już udać się na zakończenie Konferencji, a następnie na miejsce rautu skorzystać z przygotowanego jadła i trunków. A po tym to już nie zostało nic, jak czekać z wytęsknieniem na następną edycję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz