niedziela, 8 kwietnia 2012

Planaż mój na tłumne rozwijaczy zgromadzenie

Chwała!
Święta, święta, a po świętach kolejna edycja Najwspanialszej Z Konferencji. Pewnie kto miał się zarejestrować, ten już się zarejestrował. Kto miał się zapoznać z agendą, ten się zapoznał. Mówcy wystąpieniom swym szlifów ostatnich zadają, a gawiedź konferencyjna myje uszy, co by ich wysłuchać, i betakaroten, co by widzieć coś, łyka zapamiętale.
Porwać szałowi przygotowań i mi się zdarzyło, aby orientacyjnie dzień ten wspaniały zaplanować sobie i żywię jedynie nadzieję, że, po pierwsze, nic nagłego nie wypadnie i nie trzeba będzie rejterować, jak to niestety mus był przy okazji jugi ostatniej. Po drugie zaś, że zapowiedzi nie spowodują wzrostu ciśnienia i tremy jakoweś u wytypowanych do wizytacji Prelegentów.
Tak więc na pierwszy ogień wiadomość dobra, dla prowadzących warsztaty. Nie wybieram się. Za ciekawie się zapowiada główna część konferencji, żeby „tracić” czas na siedzenie znów przy klawiaturze. I to jeszcze, panie, w łykend!
Skoro nie na warsztaty, to na co? Ano, zacznę prawdopodobnie od prezentacji Sebastiana Pietrowskiego o codziennym programowaniu funkcjonalnym. Konkurencja nie ma zbytniej siły przebicia, bo ja jednak strasznym konserwatystą i zapóźnialcem technologicznym jestem, i te wszystkie smartwichajstry nowoczesne nie budzą we mnie entuzjazmu. To ja już wolę programowanie funkcjonalne.
Druga godzina, to narzucenie mi nieludzkiego wręcz wyboru niczym osiołkowi w żłobie. Koniec końców, ponieważ chłonięcie wiedzy o „praktyce” projektowej obecnie jest chyba czymś co mnie interesuje w kwestiach zawodowych (czyli w całości IT, bo „prywatnie”, wolę zajmować się czymś innym niż komputry, świat taki wielki, a czasu tak mało na to wszystko...) to zdecydowałem się na zdrowy rozsądek Jakuba Bieniaszewskiego. Poświęcając z bólem serca prezentację Jacka Laskowskiego, którego bardzo sobie cenię i lubię zarówno czytać, jak i słuchać. Nawet jak z tematem nie do końca po drodze. Może trochę też i przez sentyment, bo to m.in. na jego notatniku w pewnym sensie uczyłem się Jawy „na poważnie”.
Ostatnia godzinka przed obiadem, to wreszcie szansa, że uda mi się (Odpukać! Tfu! Tfu! Tfu! Na psa urok!) posłuchać osobiście Tomka Kopacza. Dotąd tak się składało, że jego wystąpienia kolidowały mi z innymi, które wydawały się, mniej lub więcej trafnie, natenczas ciekawsze, a już zdążyłem się tyle nasłuchać dobrego o poziomie Tomka, że nie ma bata, trzeba wreszcie się przekonać osobiście.
Z wyborem na poobiednią sesję (oby nie sjestę) problemów większych również nie miałem. Ponieważ głównie obecnie programistycznie zajmuję się wykorzystywaniem bibliotek testowych, to czegoż chcieć więcej, jak dowiedzenia się gdzie ja to mogę jeszcze upchnąć. Bądź co bądź, mam młotek, to wszystko powinno wyglądać jak gwoździe, nie? A tak bardziej żartując, to ciekawym jestem do czego można je wykorzystać i czy moje podejrzenia się pokryją z jak mniemam „praktyką” Koziołka (bo moja skromna osoba pisuje ostatnio same księżycowe testy).
Na końcową zaś sesję szczerze to nie mam pojęcia co wybrać. Oba tematy trochę ani grzeją, ani ziębią. Bardziej się skłaniam ku Pawłowi Szulcowi, bo jego styl znam, i jak dotąd potrafił przykuć mą uwagę, nawet mniej ciekawym tematem, ale dać może warto konkurencji szansę? Zobaczymy, mam w razie czego zawsze jakąś monetę przy sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz